Stoner rock to muzyka łącząca psychodeliczne tradycje hard rocka lat 70 z motoryką hardcore punka lat 80 i 90. W Polsce ta stylistyka trafiła na żyzny grunt: koncerty gwiazd gatunku cieszą się niesłabnącą popularnością, a nasze podwórko produkuje liczne i bardzo dobre projekty tworzące narkotyczne odmiany ostrego grania. Zaskakujące, że gatunek kojarzony z pustynią, plażą i kosmosem odnalazł bardzo mocny rezonans również w Szwecji, skąd przez Bałtyk przybył kolejny potop, zgoła bardzo pozytywny, bo muzyczny! Przypuściły go grupy BOTTENHAVET oraz TRUCKFIGHTERS grając w Poznaniu i Warszawie w towarzystwie polskiego WEEDPECKER – a oto i wrażenia z Potopu Szwedzkiego Przeciętego Polskim Wkładem w Warszawie!!
Wieczór z impetem rozpoczął zespół Bottenhavet, podkreślający szwedzki patriotyzm nazwą zapożyczoną od formacji geologicznej na dnie Morza Bałtyckiego, między Szwecją i Finlandią oraz tekstami śpiewanymi w rodzimym języku, co dodaje egzotyki i pewnej twardości w brzmieniu.
Panowie w czarnych czapkach (basista w patrolówce, wokalista w bejsbolówce, gitarzysta w maciejówce; tylko perkusista się wyłamał) zagrali solidnie rockowy koncert, oddając hołd klasykom gatunku stonera i garażu, od Kyuss, przez Kvelertak (brudny rock ‘n’ roll w rodzimym języku) po… Truckfighters.
Zresztą, gitarzyści Truckfighters wydają Bottenhavet w swojej wytwórni, więc wszyscy pozostają w rodzinie.
Ciekawostką występu była awaria paska do gitary basowej, przez co basista wystąpił fragment koncertu siedząc na krzesełku, aż w końcu techniczni znaleźli taśmę i zakleili awarię.
Wyrwę w Potopie poczynili nasi rodzimi rockmani z Weedpecker – mocno psychodelicznie-klimatycznie. Zespół jest bardzo solidną nazwą na polskiej scenie, gdzie wyróżnia się bardzie “bajkowym” brzmieniem jak ze snu – preferują ulotny nastrój niż riffy i mocne uderzenie i bardziej gra tutaj wczesny Pink Floyd czy Genesis, choć Black Sabbath też jest znane Tak też się zaprezentowali w Proximie: stanowili przyjemną przerwę na lekki półsen między wulkanami ze Szwecji – i wcale nie chodzi o przynudzanie, ale o “otulenie” brzmieniem i klimatem.
Z taką nazwą w formie żółto-czarnego logo na czerownym tle, Truckfighters zapowiadają się jak producent zabawkowych samochodzików dla chłopców niż jak dorosła kapela rockowa – i w pewnym sensie to się zgadza, bo trio z Örebro bawi się i skacze po scenie jak dzieciaki w sklepie z zabawkami. Szaleństwo na i pod sceną rozpoczął gitarzysta Dango jeszcze przed wydaniem jakiegokolwiek dźwięku ze swojej gitary, rzucając w tłum koszulkę i paradując tylko w retro spodenkach od WFu. Był to wstęp do bardzo witaminowego i energetycznego koncertu, naładowanego energią, jak przystało na Wojowników Ciężarówek!! Muzyka Truckfighters przywodzi na myśl dźwięki Kyuss czy Fu Manchu, tylko z pewnym brakiem kurzu w brzmieniu: Amerykanie brzmią jak rajd samochodowy po piachu i kurzu, a Szwedzi gładką suną po trochę chropowatym, ale asfalcie – gdyby dosypali do głośników jeszcze trochę żwiru, to świetny koncert wywindowałby się ze skandynawskiej słonecznej (sic!) pustyni do poziomu kosmicznego!!
‘Qstosz’ Dawid Odija